Producenci energii z OZE oddadzą 97 proc. przychodów ze sprzedaży gwarancji pochodzenia swojego prądu. Rząd twierdzi, że obchodzą przepisy o domiarze
Automatyczna poprawka do rządowej ustawy o energetyce wprowadziła nową metodę obliczania kwoty, jaką producenci zielonej energii płacą w punkcie sprzedaży. Wprowadzona jesienią ubiegłego roku ustawa miała na celu ograniczenie nadmiernych zysków ze sprzedaży i przesyłu energii elektrycznej oraz zrekompensowanie ich konsumentom poprzez obniżenie cen energii elektrycznej za pośrednictwem Funduszu Wypłaty Różnicy Cen. Miała ona na celu złagodzenie kryzysu energetycznego: wyłączono z niej wytwórców energii o mocy do 1 MW, zezwolono jednemu wytwórcy na posiadanie maksymalnie trzech takich elektrowni, a także objęto nią projekty demonstracyjne, biogazownie i energię sprzedawaną w ramach kontraktów aukcyjnych. Mimo że ceny energii już spadły, to rząd nie odpuszcza i poprawia przepisy, co uderzy w rynek gwarancji pochodzenia zielonej energii.
Bilety na mecz z szalikiem
Gwarancje pochodzenia to dobrowolny instrument, który daje dodatkowe, niewielkie źródło dochodów wytwórcom – obecnie ok. 11 zł/MWh. Według nowego wzoru obliczania odpisu na Fundusz, 97 proc. przychodów uzyskanych ze sprzedaży gwarancji pochodzenia zielonej energii zostanie przekazane na odpis. W praktyce inwestorom zostałyby więc w kieszeni grosze. Zdaniem producentów energii z OZE przy tak niewielkim przychodzie wytwórcom zielonej energii nie będzie opłacało się występować o wydanie gwarancji, ponieważ wyższy będzie koszt samej pracy wiążącej się z tą procedurą. Na rynku zostaną tylko ci, którzy mają duże wolumeny energii oraz uczestnicy już zawartych długoterminowych kontraktów sprzedaży energii, powiązanych z gwarancjami pochodzenia. Przy ograniczonej podaży tych gwarancji w Polsce międzynarodowe firmy zwrócą się po uzyskanie takich certyfikatów zagranicą. Resort klimatu, który zaproponował autopoprawkę, odpiera te zarzuty. Na posiedzeniu sejmowej komisji energii i aktywów wiceminister klimatu Anna Łukaszewska-Trzeciakowska tłumaczyła, że gwarancje pochodzenia służą producentom energii z OZE do obejścia przepisów o domiarze i porównała je do odsprzedaży biletów na mecz. – Nie wolno sprzedawać biletów, więc się oddaje bilet za darmo, ale do tego sprzedaje bardzo drogi szalik – mówiła posłom. Na zarzuty PSEW i SEO minister odpowiedziała, że rynek gwarancji będzie się miał dobrze, tylko ceny spadną. I dodała, że na rosnące ceny gwarancji zwracał uwagę resortu przemysł energochłonny. Kto konkretnie, tego wiceminister nie ujawniła, bo – jak stwierdziła – „nie jest do tego upoważniona”.
Przemysł na gwarancji?
W życie wejdą nowe przepisy mające na celu zrekompensowanie energochłonnym gałęziom przemysłu kosztów uprawnień do emisji CO2. Jednym z warunków kompensacji jest dowód zakupu zielonej energii, na przykład w postaci gwarancji pochodzenia. Chociaż jest to stosunkowo proste, pozostałe dwa mechanizmy – inwestycje w odnawialne źródła energii i efektywność energetyczną – są bardziej skomplikowane. Dlatego też energochłonne branże mogą być zainteresowane utrzymaniem ceny gwarancji na jak najniższym poziomie.